Babcine metody

Magister Arkadiusz Ciołkowski jest absolwentem Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Częstochowie. Ukończył również prestiżowy kurs w Instytucie Roślin i Przetworów Zielarskich w Poznaniu. Jego specjalność to tradycyjne ziołolecznictwo, apiterapia – leczenie miodem i produktami pszczelimi – oraz argilloterapia czyli wykorzystanie leczniczych właściwości glinki.

Wszystko dzięki babci
Zawsze podkreśla, nie zostałby zielarzem, gdyby nie jego babcia.
– To było dla mnie takie oczywiste – śmieje się dzisiaj – jeśli ktoś rozciął rękę, zatarł oczy czy po prostu bolał go brzuch, a może krowa miała wzdęcia przychodził do mojej Babci. A ona wiedziała, że na rany jest liść babki na żołądek majeranek albo mięta, na nerki ocet jabłkowy a dla małych prosiąt mleko z dodatkiem miodu.
Dopiero z czasem zorientował się, że jej wiedza wcale nie jest oczywista.
– Wpadła mi w ręce „Apteka natury” Jadwigi Górnickiej – wspomina pan Arkadiusz – Czytając rozdział o occie jabłkowym czułem się, jak bym słuchał Babci. Wtedy zrozumiałem, jaką była mądrą i wyjątkową kobietą.

Droga ku zielarni
Zaczął bliżej interesować się ziołolecznictwem. Najpierw spisał babcine rady, potem sięgnął do książek. Receptury ojca Grzegorza Sroki czy księży Bonifratrów okazały się znakomitym rozszerzeniem posiadanej wiedzy. W międzyczasie ukończył studia i postanowił zrealizować swoje marzenie – otworzyć sklep zielarski. By spełnić wymagania prawne ukończył „Kurs towaroznawstwa zielarskiego” w Poznaniu. Tam też zapoznał się ze fachowymi pozycjami, autorstwa m.in. doc. Ożarowskiego czy prof. Muszyńskiego.
Sklep zielarski w którym przyjmuje od prawie sześciu lat mieści się w Kluczborku, małej miejscowości w województwie opolskim. Jednoczesne prowadzenie sklepu i udzielanie porad ma wiele korzyści. Pozwala być na bieżąco z wciąż rozwijającym się rynkiem leków ziołowych a także – co najważniejsze – ułatwia pacjentom zakup zaleconych ziół, miodów czy suplementów diety niezbędnych w dalszej terapii. Jednocześnie jest doskonałym miejscem na wymiany opinii z ludźmi – jak pan Arkadiusz – zainteresowanymi ziołami, dietą oraz zdrowym trybem życia.

W kręgu porad
Przyjmuje codziennie, jednakże dobrze jest – w celu uniknięcia oczekiwania – telefoniczne umówienie się. Chcąc zaoszczędzić czasu i wysiłku pacjentom mieszkającym na drugim końcu Polski od kilku miesięcy pan Arkadiusz udziela również porad listownie. W takim przypadku konieczna jest szczegółowa rozmowa telefoniczna lub kontakt przez internet. Nie diagnozuje chorób uważając, że służy do tego specjalistyczny sprzęt medyczny a on sam nie posiada odpowiednich zdolności bioenergoterapeutycznych. Zgłaszają się więc do niego Pacjenci z konkretnymi chorobami. Najczęściej są to przypadki „dnia codziennego”, wytwory dzisiejszej cywilizacji – stres, bezsenność, alergia, wrzody, anemia oraz – niestety coraz częstsze – choroby nowotworowe. Ale zdarzają się też dolegliwości rzadsze – rany żylakowe, padaczka, choroba Bürgera, zapalenie przydatków. Jak sam opowiada:
– Mój początek był typowym skokiem na głęboką wodę. Drugą pacjentką, która się do mnie zgłosiła, była starsza pani z ranami odleżynowymi. Były ogromne i wyglądały okropnie. Na szczęście dzięki kilku sprawdzonym sposobom i wytrwałości pani Marii leczenie skończyło się sukcesem.
Jak każdy pasjonat nie tylko korzysta z gotowych receptur ale również je modyfikuje i opracowuje własne mieszanki. Pomaga mu w tym współpraca sklepu z gospodarstwami ekologicznymi uprawiającymi zioła oraz przydomowymi pasiekami.
Cud miód
Wszystko zaczęło się od artykułów autorstwa docenta Bogdana Kędzi i magister Elżbiety Hołderny-Kędzi dotyczących miodu i ich właściwości.
– To było fascynujące – mówi z przekonaniem pan Arkadiusz – wiedziałem oczywiście, ze miód ma wspaniałe właściwości dietetyczne. Wiedziałem również o leczniczych parametrach najstarszego leku słowiańszczyzny – propolisu. Ale dopiero te artykuły ukazały mi, jakim bogactwem są dla zielarza produkty pszczele.
Zaczął zgłębiać temat, podejmując jednocześnie współpracę z licznymi pasiekami w całej Polsce.
– Miód rzepakowy mam z Byczyny, mniszkowy z Wielkopolski, spadziowy z Sącza a gryczany i wrzosowy aż z Sandomierza – opowiada – W pewnym momencie mieliśmy na sklepie 15 odmian miodu, pyłek kwiatowy no i rzecz jasna propolis w postaci nalewek i maści.
Produkty pszczele niejednokrotnie dowiodły swojej skuteczności. Chociażby w przypadku pana Jana, którego hemoglobina – pomimo leków i transfuzji – rzadko przekraczała wartość 7 g/dl (gramów na decylitr). Obecnie dzięki diecie i recepturze opartej na buraczkach, miodzie i pyłku kwiatowym rzadko spada poniżej 11.
– Kiedy tłumacze moim pacjentom, że mają zacząć jeść miód albo gotowaną cebulę, pić sok z buraków albo okładać się kapustą, to czasem mam wrażenie, że biorą mnie za wariata – śmieje się pan Arkadiusz – Ale potem zdarza się, że przyjeżdżają lub dzwonią i pytają „Skąd pan wiedział?”. Wtedy wiem, że to co robię ma sens i jest potrzebne. A kiedy staram się ich przekonać do kuracji, którą proponuję, mówię, że to stara babcina metoda. Prawie zawsze ten argument okazuje się skuteczny.
Opracowała
Renata Stono

Reklama